O Britney Spears i jej teledyskowych perypetiach można by napisać całą książkę. Najpierw było Gimme More, do którego teledysk miał porwać świat tak jak piosenka, jednak bardziej podzielił los występu na VMAs i lepiej byłoby o nim zapomnieć. Później było Perfume, które było ostatnią nadzieją na ratowanie albumu Britney Jean, lecz po pozbyciu się najciekawszych momentów z teledysku, otrzymaliśmy miałką historię bez celu. Ich los podzielił pierwszy singiel z płyty Glory. Trzy lata temu zaczęły do nas dochodzić pierwsze plotki o singlu Make Me... promującym nadchodzący dziewiąty album artystki. Wkrótce Britney zaczęła udostępniać zdjęcia z planu, a przed premierą samego utworu do sieci trafiły słabej jakości fragmenty klipu.
Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, lecz po wydaniu ciepło przyjętego singla na teledysk przyszło nam wyjątkowo długo czekać. Ponieważ do końca sierpnia 2016 występ z Make Me... zobaczyć można było jedynie w Las Vegas, wyglądający na wyciekach na kontrowersyjny, klip był jedyną szansą na rozgłos utworu i szczyty list przebojów. Początkowa ekscytacja fanów 5 sierpnia, gdy wreszcie przyszedł czas na premierę, szybko umarła jak zobaczyli zupełnie nowy klip. Nie było w nim żadnych scen, które wyciekły przed premierą - żadnego tańca na rurze, żadnej koparki, żadnego lamparta, żadnego basenu i przede wszystkim żadnej sceny z Britney i gościnnie śpiewającym raperem G-Eazy. Nic, nawet reżysera zabrakło, bo według wcześniejszych doniesień za klip odpowiedzialny był David LaChapelle.
Jako fani wszyscy żądaliśmy wyjaśnień, jednak usłyszeliśmy jedynie, że ten nagrany wcześniej nie miał fabuły i to normalne, że nie wszystkie sceny są wykorzystane. Oficjalny klip świetną fabułą jednak popisać się nie może, bo oprócz castingu, nie wiadomo z jakim celem, scen ruszającej się i ładnie wyglądającej Britney, paru ładnych mężczyzn i wielu reklam, nie widzimy tam za wiele. Sama Britney tematu teledysku i tajemniczego zniknięcia wszystkich scen nie komentowała, a od lata 2016 opublikowała jeszcze wersję American Dream, gdzie widać jedynie sceny z nią samą. Niesmak po Make Me... pozostał, nawet mimo świetnego klipu do kolejnego singla Slumber Party z Tinashe.
Po prawie trzech latach nasze modlitwy zostały wysłuchane i wreszcie do internetu przedostała się pełna wersja oryginalnego video w reżyserii Davida LaChapelle. Czy jednak jest to ta petarda, której oczekiwaliśmy już w lipcu 2016 roku? Oryginalny teledysk jest bardzo i to bardzo seksowny, Britney i tancerze ubrani wyjątkowo skąpo, kroki taneczne raczej jednoznaczne, a fabuła wydaje się... dość niepełna, bo tak naprawdę nie wiemy o co chodzi. Jest za to wspólna scena Brit i G-Eazy'ego, usta-usta z jednym z tancerzy, wyburzanie domu i Britney w klatce. Video nie ma żadnej obróbki, więc możemy zobaczyć naturalną Britney. No może całą nie, bo fani szybko dostrzegli dublerkę... tyłu Britney. Cały teledysk, jeśli nie zostanie usunięty, obejrzycie tutaj. Po kliknięciu w poniższy obrazek zobaczycie zdjęcia z teledysku.
Czy wycofanie tego klipu było dobrą decyzją? Która wersja - oryginalna czy oficjalna - podoba wam się bardziej?

|